w porannym świetle
przesuwam dłonią po stole
zbieram pokruszoną młodość
niektóre ziarna wciąż ciepłe
inne tak wątłe
że nikną pod spojrzeniem
unoszę jedno
czuję jak drży
pamięta słowa
które milczą we mnie
a gęstnieją w oddechu
reszta leży nieruchomo
zapada w pustej dłoni
gdzie pamięć wraca szeptem
idę przez dzień ostrożnie
by nie rozsypać żadnej cząstki
choć wiem
że nigdzie nie jest bezpiecznie
tylko źdźbło niżej żeber
bije cicho
nie domaga się powrotu
bo znalazło dom